Szef w Spódnicy

Przeczytaj zanim zaczniesz budować startup – „Wielcy z wyboru” Jim Collins i Morten T. Hansen

W 2015 roku, przejmując stery Qtravel.pl, nie miałam bladego pojęcia o zarządzaniu firmą od strategicznej i finansowej. A że od razu musiałam stawić czoła wielu wyzwaniom, to miałam do wyboru dwa wyjścia, albo uczyć się na żywym organizmie, albo dokształcić się w tym temacie. Najszybszym sposobem na zdobycie wiedzy jest dla mnie lektura książek, więc od razu zaczęłam rozglądać się za książkami o prowadzeniu startupów i biznesów. Od tamtego czasu trochę ich przeczytałam, ale niewiele z nich „wryło” mi się tak w pamięć, jak „Wielcy z wyboru” Jima Collinsa i Mortena Hansena. Czy to kwestia tego, że była to jedna z pierwszych książek tego typu przeczytanych przeze mnie, czy też, że czytałam ją w najbardziej odpowiednim czasie? Nie wiem. Natomiast od wielu lat, przyświeca mi cel, żeby ustalenia Collinsa wprowadzać w życie.

Dlaczego warto przeczytać Wielcy z wyboru

Jim Collins jest autorem cyklu książek na temat przedsiębiorstw z listy Fortune 500, w których wspólnie ze współpracownikami analizuje dlaczego:

Co ważne, to nie są analizy na zasadzie „piję Coca-Colę więc znam firmę i mogę wypowiadać się na jej temat”. Każda książka była poprzedzona latami badań, których metodykę szczegółowo opisano. Do każdej z nich zbierano tony materiałów dotyczących badanych spółek – od danych historycznych za kilkadziesiąt lat!, poprzez artykuły i publikacje na ich temat, aż do materiałów uzyskanych z samych zainteresowanych przedsiębiorstw. I to, chyba najbardziej, przemawia do mnie w tych książkach. Hipotezy stawiane przez autorów są oparte na rzetelnym warsztacie badawczym.

Co warto zapamiętać z lektury „Wielcy z wyboru”?

Myślę, że każdy, kto chce założyć firmę/startup, wyniesie z tej książki wiele praktycznych wskazówek. Dla mnie akurat najbardziej wartościowe okazały się 2 z nich: produktywna paranoja i dwudziestomilowy marsz.

O produktywnej paranoi pisałam już w artykule „Jak przygotować się na gorsze czasy”. Polega ona na tym, aby nawet w czasach prosperity nie tylko iść na przód, ale także budować tzw. bufory bezpieczeństwa (np: rezerwy gotówkowe), ograniczać ryzyko i być wyczulonym na zmieniające się warunki biznesowe. Wszystko po to, żeby być przygotowanym na nadejście czarnego łabędzia czy innych, niespodziewanych a negatywnych wydarzeń. Dla wielu firm rok 2020 i pandemia koronawirusa będzie sprawdzianem, czy są przygotowane na gorsze, cięższe czasy. Mogę się założyć, że te firmy, które nawet nie świadomie stosują zasady „produktywnej paranoi” mają większe szanse na przetrwanie niż te, które nie mają żadnych planów awaryjnych.

Z kolei „dwudziestomilowy marsz” określa, w jakim tempie powinna rozwijać się firma. Według Collinsa prawie wszystkie przebadane firmy (określane przez niego jako „dziesiątki”), którym w ciągu kilkudziesięciu lat udało się przetrwać różne zawirowania biznesowe, polityczne czy finansowe, charakteryzowały się stałym, stabilnym wzrostem niezależnym od otoczenia zewnętrznego.

W zależności od firmy, zasada dwudziestomilowego marszu może wyglądać inaczej. W skrócie polega ona na określeniu pewnego wskaźnika (często finansowego), który definiuje zasady (tempo) rozwoju firmy i który jest przez nią konsekwentnie realizowany w długim okresie. Przykładem, może być utrzymanie 20% wzrostu zysków w firmie, utrzymania rentowności firmy nawet w okresie, gdy cała branża doświadcza strat (przypadek branży turystycznej w 2020?) czy też wzrost liczby subskrypcji o 50% r.d.r (w przypadku firm internetowych działających w modelu SaaS).

Koncepcja dwudziestomilowego marszu ma też pewne konsekwencje, które mogą być przez wielu zarządzających firmami nie do przyjęcia. W przypadku startupów oczekuje się, że będą rozwijać się w sposób wykładniczy i zwiększać swoje obroty/przychody o 100% -200% rok do roku. Takimi startupami, które stały się w stosunkowo krótkim czasie globalnymi graczami poprzez stosowanie strategii szybkiego wzrostu są z pewnością Facebook i Uber (choć wyniki finansowe Ubera za II i III kwartał 2020 roku wskazują, że nie przejdzie on suchą nogą przez aktualny kryzys). Natomiast w ideę dwudziestomilowego marszu wpisana jest samodyscyplina polegająca na tym, aby w lepszych czasach powstrzymywać się od zbytniego wzrostu, który może nadwyrężyć firmę i osłabić ją przed kolejnym kryzysem, który z pewnością nadejdzie. Równocześnie dwudziestomilowy marsz nie zwalnia firmy z osiągania zakładanych wyników w czasach gorszych, co może być jeszcze trudniejsze do realizacji niż osiąganie wzrostów, gdy wszystko idzie jak po maśle.

Zarówno „produktywna paranoja”, jak i „dwudziestomilowy marsz” są dla mnie wyznacznikami prowadzenia firmy w trakcie zawirowań (a z tym jako branża turystyczna mamy do czynienia bardzo często). Dlatego staram się je wykorzystywać jako podstawy strategii (choć czasami z różnym skutkiem) w swojej firmie. Na pewno nie są to zasady dla wszystkich CEO startupów, zwłaszcza tych, którzy chcą grać agresywnie. Niemniej jednak zachęcam do lektury „Wielkich z wyboru” i przeczytania o pozostałych zasadach (np: „najpierw pociski, potem kule armatnie”, „unoszenie się nad linią śmierci” czy „przepis KMIS”) według których działają firmy, które potrafią przetrwać kryzysy.